- Znam... Słyszałem... - poprawiłem się. - O Sang i Venome... - zastanowiłem się. - Ojciec chyba coś o nich wspominał.
- Tak, one, Epidaurus i Sitha kontynuowali badania niejakiego... -
zamyśliła się, najwyraźniej szukając w pamięci czyjegoś nazwiska. -
Volthescou....? Tak, Volthescou. Pracowali nad jakimś urządzeniem, które
w zamyśle miało kreować w podświadomości obiektu odmienną
rzeczywistość, zawierającą lęki i koszmary danego obiektu oraz
umożliwiać sterowanie obiektem, będącym pogrążonym wówczas w głębokim
śnie. Coś jakby... - przerwała, szukając słowa.
- Somnambulizm...? - podałem, myśląc intensywnie.
- Tak, właśnie, dzięki. - Papizwokazik skinęła głową. Wahała się przez chwilę, po czym spojrzała mi w oczy, jakby z lekką obawą.
- Ja również pracowałam nad tym projektem. - wyznała. - Jednak
odłączyłam się, kiedy ten szaleniec przywlókł do Laboratorium
szczeniaka, żeby wykonywać na nim testy. Rozumiesz, szczeniaka w roli
obiektu! - Papiz wydawała się szczerze oburzona i zdegustowana. - Miał
chyba tylko jakieś pół roku, nie, właściwie pewnie mniej.
- Mówiąc szaleniec, miałaś na myśli... - przerwałem nagle. Dotarło
do mnie, że musiał być to mój ojciec, gdyż z tego, co wiedziałem,
Rasmussen również porzucił projekt i właśnie z tego powodu stał się
jedną z pierwszych ofiar mojego ojca. A skoro owym szaleńcem był mój
ojciec... To kim był "obiekt"?
Od kiedy tylko pamiętałem, zawsze było nas w miocie troje, żadne z
mojego rodzeństwa nie zmarło śmiercią naturalną ani w wieku szczenięcym.
Oczywiście, dopóki Epidaurus nie wymordował całej watahy oraz
sąsiadującej z nią, z której pochodziła część naukowców we wspólnym dla
obu watah Laboratorium&Lecznicy.
- Nie pamiętasz może... Jak wyglądał ten szczeniak? - spytałem, już
bojąc się odpowiedzi, jaką dostanę. Jednocześnie chciałem i nie
chciałem, by Papiz to pamiętała bądź widziała.
Wadera zamyśliła się.
- Miał chyba... Grzywkę...?
- Coś więcej? - Grzywkę to miałem i ja, i Kashi, mój brat. Dużo mi to nie mówiło.
- Ale to był basior?
- Tak. Tego jestem pewna. Miał taki długi ogon, lekko niebieski na czubku. I był brązowy. - uznała w końcu Papiz.
Jęknąłem głucho.
- Co jest? - przestraszyła się. - Znałeś go?
- To był mój brat. Kashi. - mruknąłem. Właściwie podejrzewałem to
już po grzywce. Kashi był minimalnie starszy ode mnie i silniejszy, mimo
takiej samej jak moja, szczupłej sylwetki. Był bardziej przebojowy ode
mnie, nieśmiałego białego szczeniaka, wiecznie z nosem w księgach.
- Uhm... Przykro mi... - szepnęła, strzelając oczmi na boki, jakby
nie bardzo wiedziała, co powiedzieć. W zasadzie, ja też nie wiedziałbym.
Złożyć kondolencje? Mój brat i tak nie żył od dawna, więc nie było
sensu rozdrapywać starych ran.
- Spoko... Po prostu... Zdziwiło mnie to. - pokręciłem głową. - No
dobra... A co się działo potem, kiedy ty i Rasmussen odłączyliście się
od badań? Sang i Venome dalej pomagały ojcu?
Papizeek? xD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz