Po tym, jak zauważyłam, że Jake'a nie ma szybko zgłosiłam to nauczycielce.
- Proszę pani, nie ma Jake'a! - wykrzyknęłam zaniepokojona.
Czarna wilczyca włącznie z innymi szybko zlustrowała tyły sali, a chwilę później na jej twarzy pojawiło się zaniepokojenie. Szybko zajrzała za drzwi i najwidoczniej zauwarzyła szybko znikający cień mojego brata.
- Jake! Natychmiast wracaj na lekcje! - zawołała, a potem rzuciła się w pogoń za uciekinierem.
Nie wiedziałam co mam robić. Z jednej strony czułam, że mam obowiązek powstrzymać brata, gdyż najwidoczniej myślę za naszą dwójkę. Z drugiej chciałam tylko zobaczyć co będzie dalej i czekać w sali jak inni, bo miałam go już dość.
- Wreszcie koniec tej męki! - wykrzyknęła zadowolona Scarlett.
Popatrzyłam się na nią ze zdezorientowaniem. Chyba jako jedyna chciałam poszerzać swą wiedzę.
- Noo, nienawidzę tej budy - mrukną jakiś basior i popatrzył się na mnie i moją koleżankę z ławki.
Nie ma czasu na pogaduszki, muszę działać! Wstałam odważnie i z pewną miną wybiegłam z sali. Już wiedziałam co muszę zrobić. Pośpieszyłam w kierunku komnaty rodziców i dziadka.
W końcu wparowałam do komnaty, a tam zauważyłam Monique, która już wszystko im powiedziała.
- Jane, co ty tutaj robisz? - spytała zdziwiona mama - myślałam, że przynajmniej ty zostałaś w szkółce...
- Jak już mówiłem musimy go odnaleść - przypomniał tata.
- Chodźmy już lepiej - zawołałam zniecierpliwiona.
Po moich słowach pognaliśmy za zapachem Jake'a
- Musimy się rozdzielić - postanowiła Monique.
Popatrzyłam ucieszona na rodziców. Mogłam się wreszcie wykazać. Uśmiechnęłam się do nich szeroko.
- To jak? - spytałam z uśmiechem od ucha do ucha.
- O nie! Nie pozwolę na to, byś chodziła po terenie, którego nie znasz! - odrzekła stanowczo mama.
Zrobiłam smutną minkę. Szczerze? Wiedziałam, że tak będzie!
- Alexis, dajże spokój... To w końcu będzie kiedyś jej majątkiem!
Alexis spojrzała na dziadka z wyrzutem, po czym zwróciła się do mnie.
- No dobrze - westchnęła.
- Yey, kocham cię, mamusiu - przytuliłam ją, a później oddaliłam się w swoim kierunku.
Zaczęłam iść w kierunku jego zapachu. Czułam, że byłam już co raz bliżej. W końcu zaczęłam słyszeć jego głos. Był on zmieszany z innym, żeńskim. Podeszłam jeszcze bliżej, aż w końcu zobaczyłam go i jeszcze jedną wilczycę w naszym wieku. Szybko schowałam się między krzakami i zaczęłam nasłuchiwać.
- Wogule to jak się nazywasz, co? - zapytała obca wadera
- Jake - prychnął Jake
- Lucy - odpowiedziała bez wyrazu.
W tej chwili wyskoczyłam zza krzaków odsłaniając zęby. Byłam wściekła na brata, że rodzina się o niego martwi, a on gada sobie z jakąś waderą jakby nigdy nic.
- Nie powinieneś być czasem w szkole, braciszku? - zawarczałam.
- HAHA! Idealna siostrzyczka jak zakładam? - powiedziała ledwo ze śmiechu. Gardziła mną i vice versa...
- Zamknij się, nie mówiłam do ciebie - wrzasnęłam wściekła.
- Ouuu, widzę, że siostrzyczka pokazuje ząbki - zaszydziła.
Zaczęła mnie wkurzać. Była gorsza od mojego brata, co było niemożliwe, aż do teraz.
- To, co robię i z kim robie to joe twoja sprawa! - warknął i zaczął nerwowo ruszać ogonem.
- Nie rozumiesz, że wszyscy się o ciebie martwią?! - rzekłam tym razem bez gniewu, lecz z nutą żalu.
- Wątpię! Stanowczo wolą ciebie! Ja nigdy nie byłem w ich centrum zainteresowania i nigdy nie będę!
Co to za głupoty? Rodzice zawsze mówili, że kochają nas tak samo.
- Nie prawda, wmawiasz to sobie!
Trudno było mi to przyznać. Naprawdę uważam, że tak nie jest. Chyba...
Jake? I co powiesz? B)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz