Dzień jak co dzień. Widząc wyłaniające się powoli zza horyzontu słońce,
westchnąłem i wstałem. Dość brutalnym pchnięciem obudziłem zwiniętą w
kłębek w płytkiej norze waderę. Burknąłem coś, a kiedy nie zareagowała,
nie licząc krótkich pomrukiwań typu "Już, już, jeszcze 5 minut...",
nastąpiłem jej na ogon, warcząc. Natychmiast wstała, kładąc uszy po
sobie.
- Pogięło cię? Jest dopiero trzecia nad ranem! - parsknęła, patrząc na mnie jednym zaspanym okiem.
- Czwarta, ale szczęśliwi czasu nie liczą. - odparłem bezwiędnie. W
odpowiedzi usłyszałem tylko ziewanie tak głośne, że zagłuszyło nawet
szum fal rozbijających się o skały. Było świeżo po sztormie.
Spiorunowałem waderę wzrokiem pustych, czarnych oczu.
- Cisza! - zganiłem ją głosem przypominającym trzask suchej gałązki.
- Zbieraj się. Deszcz zatarł nasze ślady na plaży, ale tu, w środku
jaskini, jest ich pełno. Nie wspominając o zapachu. - warknąłem, po czym
wyczołgałem się wąskim przejściem, by po chwili stanąć na białym
piasku.
Nie chciałem ranić Jennis, szczególnie, że widziałem, jak mocno ją
dotyka moje zachowanie. Było mi z tym źle. Jednak co innego mogłem
zrobić, skoro pewne było, że 'ojciec' wykorzysta tę zażyłość, by ją
zniszczyć... Zniszczyć... Bo dla niego zabić to było za mało. A nie
chciałem takiego losu dla mojej jedynej przyjaciółki. Teraz zaczęła już
zauważać mój stosunek do niej, czuła, tak jak ja, że się od siebie
oddalamy. Ale tak było dla niej lepiej.
Potrząsnąłem łbem i rozłożyłem pierzaste skrzydła, by rozluźnić
zastałe po śnie w tak ciasnym miejscu mięśnie. Ta, 'śnie'. Przez całą
noc pilnowałem jaskini, naszej nory w skale, powstałej przez wietrzenie,
czy jakie tam bzdury. Jennis tymczasem przespała słodko całą noc, raz
dając mi niechcący z liścia w pysk, co wytłumaczyła mi później zaspanym
głosem: "Sorry, nie wiedziałam, ze masz tak blisko ryj". Wybaczyłem ze
względu na niewielką przestrzeń w grocie.
Złożyłem skrzydła, bacznie rozglądając się po pustej plaży. Do
mojego nosa docierał jedynie słony zapach morza oraz ozonu. Nie
wyglądało na to, żeby ktoś nas wyśledził. W tej samej chwili, gdy ja
odprowadzałem podejrzliwym wzrokiem przelatującą mewę, z jaskini
wycisnęła się Jennis. Zerknąłem na żółtą waderę, nie mogąca sobie
poradzić z długą grzywką wpadającą jej do oczu, z niejakim żalem. Gdyby
tylko to wszystko inaczej się potoczyło...
Ale w tej chwili moje rozważania przerwał ryk, wycie rogu, czy czegoś takiego.
I świat nagle się zawalił.
Ból. Wszechogarniający ból. Poczułem zapach krwi, tak silny, że
niemalże czułem jej smak na języku. Spróbowałem otworzyć oczy. Udało się
połowicznie - jedno oko sklejone miałem zasychającą krwią, sączącą się
prawdopodobnie ze sporej rany tuż pod grzywką. Czułem się, jakby mi ktoś
wypalił z armaty prosto w głowę i jeszcze doprawił glanem, Jęknąłem
głucho. Opamiętałem się jednak szybko. Przede wszystkim sprawdzić, czy
nic nie jest złamane. Do łap powoli wracało mi czucie, wiedziałem już,
że kości w nich są całe. Prawdopodobnie pękło mi kilka żeber. Byłem
również pogryziony, jakby rzuciła się na mnie cała chorda wilków. Powoli
usiadłem. To, co zobaczyłem, dosłownie wbiło mnie w ziemię. Wokół mnie
było tyle krwi, jakby co najmniej cała wataha wilków popełniła tu masowe
harakiri. Co ciekawe, nie było żadnych ciał. Tylko krew i coś jakby...
Kamienie? Schyliłem się, pojękując, nad dziwnym małym kształtem. Po
chwili patrzenia skapnąłem się, co to jest. Mało nie zwymiotowałem, mimo
że nie miałem czym. To był kawałek wnętrzości. Burknąłem pod nosem, że
to chore, po czym rozejrzałem się, próbując pohamować odruch wymiotny.
Jakaś część mojego umysłu stwierdziła, że chyba przejdę na
wegetarianizm. Stłumiłem niepotrzebne myśli. Rzecz najważniejsza - gdzie
jest Jennis. Próbowałem wyizolować spośród zapachu wszechobecnej posoki
woń przyjaciółki zakodowany w moim umyśle, ale chyba jej tu nie było.
Bałem się nawet odetchnąć z ulgą.
Wstałem. Nie mogłem długo siedzieć w miejscu. Nie miałem pojęcia, co
się tu wydarzyło, ale ci, którzy to zrobili, mogli gdzieś tu w pobliżu
jeszcze być. Pobiegłem przed siebie. Biegłem... Dopóki nie wpadłem na
jakąś waderę. W pierwszej chwili dech mi zaparło, myślałem, że to
Jennis. Jednak po przyjrzenie się dokładniej stwierdziłem z żalem, że
mam do czynienia zupełnie z kimś innym. Wadera była naprawdę ładna,
inaczej zbudowana niż Jennis, która i kolorem i fakturą przypominała
maślankę. Wadera wydawała się także dużo silniejsza, miała długie uszy, a
jej futro, które pierwotnie wziąłem za żółte, tak naprawdę było
kremowe. Odstąpiłem kilka kroków do tyłu, boleśnie odczuwając skutki
zderzenia - złamane żebra zaprotestowały przeciw takiemu traktowaniu.
Pomogłem waderze się pozbierać.
- Wybacz... - mruknąłem. - Muszę iść...
Chciałem ją wyminąć, ale twardo zastąpiła mi drogę.
- Hej, poczekaj. Jesteś na terenie watahy Wolves Of The Dark Midnight. Czego tu szukasz?
- Ja... - zawahałem się, mój umysł pracował na najwyższych obrotach.
Być może mógłbym się tu skryć na jakiś czas, nikt nie powinien mnie tu
znaleźć zbyt szybko, w końcu zazwyczaj snułem się sam, nie dołączając do
żadnej watahy, odkąd moja została wymordowana.
- Właśnie szukałem... Waszej Alphy. Chciałem dołączyć do watahy. - skłamałem, patrząc jej w oczy.
- Jak się nazywasz?
- Styxx...
- Alexis. - przez chwilę patrzyła na mnie w ciszy, chyba mnie oceniając.
- Co ci się stało? - wskazała w końcu na mój rozwalony łeb.
Otarłem krew z oczu.
- Wywaliłem się... - mruknąłem lekceważąco. - ...Na schodach.
Zobaczyłem, że przewraca oczami. Chyba mi nie uwierzyła.
Zaprowadziła mnie za to do Alphy.
Zostałem przyjęty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz