Urodziła się w lesie, żyła w lesie i... Umarła w lesie? Nie, nie umarła,
choć tak myślała jej rodzina. Tak naprawdę uciekła, kiedy tylko
skończyła 2 lata. Błąkała się długo, aż trafiła tu, do watahy Wolves Of
The Dark Midnight.
Ale... Dlaczego? Jak? Otóż, wszystko zaczyna się od jej narodzin - i
imienia. Papiz przyszła na świat, kiedy na wszystkich zegarach w pałacu
(tak, pałacu. Była księżniczką Alpha, jednak uciekła od tego, nie chce o
tym pamiętać. Z radością przyjęłaby najniższą rangę, jaka by jej się
trafiła) wybiła dwunasta. Szczeniak natychmiast otworzył oczy, a gdy
para Alpha je ujrzała, coś w nich pękło. W pierwszej chwili chcieli
zabić szczeniaka na miejscu, jednak weteran, stary ojciec Alphy,
powstrzymał ich. Bowiem oczy Papiz były złote, a źrenice miały kształt
klepsydr! Miodowookie Alphy wiedziały, że ktoś przeklął ich dziedzica,
jednak o tym, kto to zrobił, nie dowiedziały się nigdy. Wracając do
opowieści, z chwilą, gdy szczeniak otworzył oczy, a jego rodzice
dowiedzieli się straszliwej prawdy - wszystkie zegary w pałacu stanęły, a
następnie zaczęły chodzić do tyłu! Tego już było Alphom za wiele,
jednak weteran zachował zimną krew. Polecił rodzicom waderki nazwać ją
PAPIZWOKAZIK - co z języka Abenaki oznacza "Rzecz, która tyka". Lecz
imię to ma dwa znaczenia... Można tak powiedzieć na zegar... A można i
na bombę. Zależy, jak to widzisz. I taka sama wyrosła wadera. Z powodu
swych oczu, właśnie, uciekła w wieku 2 lat z rodzinnej watahy. Cóż...
Kuniec.
A przynajmniej pierwszej części historii.
Druga część to wielka biała plama. Papiz zapomniała, co działo się
przez ponad sto lat jej życia, dotąd sobie tego nie przypomniała i nie
wygląda na to, by miało to kiedykolwiek nastąpić.
Ale jest też trzecia część, mianowicie czasy obecne.
Zbliżałam się powoli od tyłu do wysokiego basiora. Ukryta byłam w
krzakach, więc teoretycznie nie mógł mnie zobaczyć - gorzej z wyczuciem.
No, i jeszcze to moje tupanie jak stado mamutów. Ale nic to. Może
zasadzka się uda. Na moim pysku wykwitł szeroki uśmiech, z trudem się
hamowałam, żeby nie wybuchnąć śmiechem, bo wtedy z niespodzianki nici. W
zasadzie, nawet nie znałam tego basiora. To był mój pierwszy dzień w
watasze Wolves Of Dark Midnight, pierwszy od kiedy zostałam przyjęta.
Średnio pamiętałam, jak tu trafiłam, ale co za różnica - liczy się tu i
teraz. Skupiłam się więc na bezszelestnym zbliżeniu się do wilka, który
wyglądał, jakby na kogoś czekał. Oczywiście, jak to ja, nawet nie
zwróciłam uwagi, jak wyglądał, więc kiedy znikał mi na chwilę z oczu,
zakryty przez jakieś małe, denerwujące gałązki, mój węch nie potrafił mi
podpowiedzieć, czy na pewno dobrego osobnika śledzę. Widok nie pokrywał
się z obrazem zapachu.
Przyczaiłam się... I skoczyłam! W sekundzie basior leżał już kilka
metrów dalej ze mną na grzbiecie. Wyplułam jego ogon, odepchnęłam się od
niego łapami i otrzepałam się. Rozglądając się na boki, zebrałam kości z
ziemi. Znowu spojrzałam na basiora. Ugięłam łapy, po czym wyprostowałam
się, merdając ogonem jak szalona.Wyglądałam jakbym miała ADHD.
- O, hej, stary, dobrze cię widzieć, wiesz, miałam cię ostrzec, ale
jakoś nie wyszło, bo jak chciałam krzyknąć 'uwaga!', to się okazało, że
jestem już w powietrzu, no i wiesz, nie wypaliło, ale naprawdę dobrze
cię widzieć, stary, bo wiesz, szukałam cię, znaczy, szukałam kogoś, i
jakoś tak pomyślałam, że wiesz, pewnie ktoś będzie w lesie, w końcu
wilki lubią tu łazić, znaczy, ty mogłeś też być w swojej jaskini, albo
wiesz, stary, w sumie gdziekolwiek, ale jakoś tak pomyślałam... -
nabrałam tchu. - Że pewniakiem...
- Co? Czekaj! Nie nadążam! - przerwał mi basior, przewracając wymownie oczami na moje wrodzone paplajstwo.
- O stary, tu jest naprawdę ładnie! - wykrzyknęłam, przestając już
zwracać uwagę na basiora. Wilk, najwyraźniej przeczuwając kolejny
słowotok, tym razem dotyczący otoczenia, wstał i spróbował złapać mnie
za ogon. Tylko spróbował, bo ja już skakałam wokół oddalonego o kilka
metrów drzewa.
- Stary, patrz, akacja! Czy to nie super? Super! - odpowiedziałam
sama sobie, machając szaleńczo ogonem i wpatrując się wygłodniałym
wzrokiem w przechodzącą nieopodal parę wilków. Każdy nowy wilk to była
dla mnie szansa na opowiedzenie po raz setny bądź tysięczny jednej ze
swoich na wpół zmyślonych historii.
- A ty jak się nazywasz? Kim jesteś? - spytałam basiora, wracając do
niego. Powiedziałam to tak szybko, że zabrzmiało to jak kichnięcie.
- Ja... - zaczął wilk, ale natychmiast mu przerwałam.
- Ja jestem Papizwokazik, znaczy wiesz, Papiz, ale możesz mi mówić
Papizwokazik, a zresztą jaki chcesz, tylko byle nie Papi. - uśmiechnęłam
się wyczekująco.
Ktoś dokończy? Nie wiem, kto jest aktualnie wolny, w sensie od pisania opowiadań xD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz